Tak było kiedyś, około 8 lat temu. Byłam mamą dwóch małych szkrabów, którzy potrafili (do dziś potrafią, nawet coraz lepiej) nieźle zajść mi za skórę. Potrzebowałam trochę przestrzeni do pobycia samej, tzn. bez dzieci. Tak jak przed ich posiadaniem. Mieszkaliśmy wtedy przy Blue City – dużym warszawskim centrum handlowym, gdzie siłą rzeczy spędzałam trochę czasu. Lubiłam wyjść na kubek latte, usiąść, rozkoszować się chwilą i popatrzeć jak toczy się codzienne życie (dzieci zostawały pod najlepszą opieką dziadków lub czasami najmilszych na świecie nianiek). Podczas któregoś dnia mojego wychodnego dostałam zaproszenie na trening. Pomyślałam, że pójdę zrobić brzuch. Poszłam i zostałam.
O matko! Początki to była jakaś masakra. Po ciążach nie byłam wcale w takiej formie jak mi się wydawało. Nie wiedziałam co mam robić na tych wszystkich sprzętach, od czego zacząć, na czym skończyć. Ale podobało mi się, więc podjęłam decyzję – wykupuję 10 treningów personalnych, nauczę się co i jak i będę dalej działać sama. I wpadłam w to. Ciało zaczęło się szybko zmieniać, endorfiny krążyły jak oszalałe, miałam więcej energii i uczyłam się dużo nowych rzeczy. Postanowiłam wybrać się na kurs instruktora kulturystyki. Później uczyłam się fitnessowych choreografii, tajników stretchingu, pilatesu… Zaczęłam pracować na siłowni. Zrobiłam większość możliwych kursów i szkoleń. Obrosłam w przeróżne dyplomy i certyfikaty. Ale praca w fitness klubie nie trwała długo. Chciałam być przede wszystkim z moimi szkrabami i mężem. Wtedy zdecydowałam się na założenie bloga. Zostałam przy realnych treningach, a pasję przeniosłam do świata wirtualnego. Gdzie jestem do dziś 🙂
Ale na siłownię już nie chodzę. Przestała mi dawać radość, zaczęła mnie męczyć. Nie chciałam już wykonywać serii powtórzeń, słuchać głośnej muzyki i patrzeć na siebie w lustrze. Zaczęłam zauważać brak okien, sztuczne oświetlenie i w ogóle taką sztuczność. Kiedyś nie zwracałam na to uwagi, ale zaczęłam słyszeć rozmowy ćwiczących. Nie raz, nie dwa, ale prawie za każdym razem gdy tam byłam. Po pierwsze zaczepki, po drugie rzucanie mięsem na wszystkie strony, po trzecie obojętność trenerów na osoby zagubione, nieumiejące i robiące sobie krzywdę podczas ćwiczeń. Pytając czy mogą coś z tym zrobić odpowiadali, że to nie ich problem i lepiej żebym nie zwracała na to uwagi. Może po prostu miałam pecha, że natrafiałam na takie osoby? Nie wiem. Ale pomału zaczęłam się wycofywać. Najpierw do sal fitness, gdzie ćwiczyłyśmy w grupie, później na zajęcia jogi.
Jogę też znalazłam w fitness klubie. I to wcale nie na krótko, bo na dwa lata regularnej Ashtangi jogi. Przestały mi pasować godziny zajęć. Zaczęłam się rozglądać za czymś innym, ciepłym, spokojnym, kojącym. I tak znajdowałam szkoły jogi, klubiki, piękne miejsca od kobiet i dla kobiet. Teraz sama o takim myślę. Może to jedno z marzeń do zrealizowania?
Teraz sama tworzę nastrój wokół siebie. W mojej pracy na social mediach chcę, żebyś odnajdowała to, czego ja sama szukam na co dzień. Nagrywam filmiki licząc na to, że kiedy je oglądasz czujesz się dobrze, żeby to był Twój czas na relaks i odprężenie po całym dniu. Moje wirtualne miejsca takie są. Wydaje się, że jesteśmy podobne. Bo od Ciebie właśnie dostaję znaki, że jesteś tu ze mną i dajesz energię do dalszych wspólnych działań.
Po prostu bądź tutaj, ze mną, pisz, ćwicz i czuj się dobrze. Na co dzień. Po swojemu. Taką Cię lubię najbardziej.
Ściskam mocno.
Ola